prawie robi wielką różnicę
ZROBIĆ WIELKĄ RÓŻNICĘ Autor: Paul McGee Tłumaczenie: Małgorzata Wróblewska ISBN: 978-83-246-2894-0 Tytuł oryginału: Self-confidence: The Remarkable Truth of Why a Small Change Can Make a Big Difference Format: A5, stron: 224 Pokochasz tę książkę. Paul McGee jest obdarzonym niesamowitą intuicją i porywającym mówcą oraz pisarzem.
Apple zaczęło sprzedawać odnowione AirPods Pro (2. generacji), ale cena nie zachęca. Apple sukcesywnie rozszerza ofertę odnowionych urządzeń. Teraz dołączyły do nich słuchawki AirPods Pro (2. generacji). Mimo że cena jest niższa niż nowych, to niespecjalnie zachęca do zakupu.
Traductions en contexte de "robi wielką różnicę" en polonais-français avec Reverso Context : Nie, bo jesteś moim mrukiem, a to robi wielką różnicę.
Translations in context of "wszystkiego robi wielką" in Polish-English from Reverso Context: Niezupełnie, ale ze wszystkiego robi wielką rzecz.
MUZEUM NIETYPOWYCH ROWERÓW, to miejsce, gdzie zwiedzający mogą obejrzeć a nawet osobiście wypr? Page · Civilization Museum. +48 601 814 527. muzeumrowerow.pl. Price Range · $.
nomor yang keluar hari ini di sydney. Kolejną atrakcją turystyczną, polecaną często w Sztokholmie, jest Globen. Chciałabym krótko omówić ten aspekt i powiedzieć Wam czy moim zdaniem warto jest wydawać na to pieniądze. Jak powszechnie wiadomo Sztokholm jest drogim miastem. Wstęp do muzeum czy innej atrakcji turystycznej kosztuje w granicach 100 koron za osobę (50 zł). Dlatego moim zdaniem lepiej jest przygotować się dobrze do tej podróży i jeszcze przed wyjazdem przeanalizować co warto zwiedzić, a czego nie. Mam nadzieję, że Wam trochę w tym pomogę. W różnych postach będę opisywała te atrakcje turystyczne, które zdążyłam poznać osobiście. Napiszę Wam moją opinię na ten temat, ceny oraz podam linka do strony obiektu. Pierwszy taki post opublikowałam kilka dni temu i dotyczył on Muzeum Vasa. Dzisiejszy materiał, jak wspomniałam na początku, dotyczyć będzie Globen. Zacznę od tego czym jest Globen i jaka jest geneza jego powstania. Tak naprawdę to główny obiekt stanowi ogromna arena, w której odbywa się większość imprez w Sztokholmie. Hokej, koncerty, Monster tracki, uroczyste gale, X-Factor, Szwedzki Idol itd itd. Budynek został oddany do użytkowania w 1989 roku, czyli jeszcze w czasach prehistorycznych, kiedy to Polska mogła się pochwalić jedynie Stadionem Dziesięciolecia. Ze względu na spektakularną konstrukcję i unikalny kulisty kształt budynek został mianowany symbolem Sztokholmu i Szwecji. Według informacji podanych na stronie internetowej budowla ma średnicę 110 m, wewnętrzną wysokość 85 m, a objętość 600 000 m3. Jako ciekawostkę Szwedzi dodali informację, iż wypełnienie tej areny wodą z kranu zajęłoby 40 lat. Mhmmm, aż korci by sprawdzić. Ale wracając do tematu. Obecnie wewnątrz poza imprezami i eventami, można spożyć posiłek. Do wyboru mamy kilka restauracji i kafejek. Ale nie sama arena jest tak naprawdę magnesem dla turystów. Największą atrakcją jest możliwość odbycia krótkiej podróży dookoła kulistej budowli. Pisząc dookoła mam na myśli "spacer w chmurach", bo właśnie skyview jest tym, na co pewnego dnia się skusiłam. Wycieczka odbywa się w oszklonej gondoli, która ma kształt kulisty, tak jak budynek, wzdłuż którego porusza się na specjalnych szynach. Muszę przyznać, że patrząc na to wszystko z ziemi wrażenie odniosłam niesamowite. Pewnie dlatego nie mogłam się doczekać jak sama znajdę się na szczycie Globen i rzucę okiem na panoramę Sztokholmu. Jak pomyślałam, tak uczyniłam. Wraz z moimi przyjaciółmi udaliśmy się pewnego październikowego dnia na podbój kosmosu :) Podam teraz cenę jaką trzeba zapłacić za tą przyjemność: Dorośli: 130 koron Dzieci (4-12 lat): 100 koron Emeryci ( +65 lat): 100 koron Prywatna gondola (max 16 osób): 1950 koron. Wycieczka z szampanem (2 osoby + butelka szampana): 1055 koron Przed wejściem na pokład zostaliśmy uraczeni, krótkim, propagandowym filmem na temat Globen Arena. Całe szczęście trwało to jedynie 5 minut i mogliśmy ruszyć dalej. Podekscytowana zajęłam strategiczne miejsce koło okna (haha wszystkie miejsca są koło okna, więc nie musicie się martwić) i ruszyliśmy w górę. Gondola porusza się z zawrotną prędkością raczkującego niemowlaka, więc bez obawy zdążycie zrobić zdjęcia. Ekscytacja trzymała się mnie dosyć długo. Pomimo okropnej pogody nie mogłam się doczekać, aż dojedziemy na sam czubek. Dzielnie pstrykałam zdjęcia, mimo że deszcz zachlapał szybę. Z radością pozowałam do pamiątkowych fotek, a także pomogłam innym turystom w uwiecznieniu przygody ich życia. Po jakiś kilku minutach zaczęliśmy zbliżać się do szczytu. Emocje sięgały zenitu, co to będzie? Być na samym wierzchołku, to jak być na dachu świata....okej przynajmniej tego w Sztokholmie. I kiedy już prawie mieliśmy DOJŚĆ do celu, coś zgrzytnęło, stuknęło i gondola się zatrzymała. Zepsuła się-pomyślałam w panice. Rzuciłam okiem na współtowarzyszy, ale nie zauważywszy żądnych sygnałów świadczących o ataku stresu, lekko się rozluźniłam. Czas upływał niemiłosiernie, sekunda za sekundą, aż doszliśmy do minuty. Kiedy nadal nic się nie działo zaczęły się publiczne dywagacje. Co , dlaczego, kiedy....Teorie były różne. Od awarii, po chwilowy przystanek na drodze do celu. Jedna jednak zaniepokoiła mnie najbardziej. Nie wiem kto pierwszy wypowiedział te słowa, ale ten ból w klatce piersiowej pamiętam do dziś. Brzmiały one mniej więcej tak: A może to już koniec trasy i zatrzymaliśmy się po to żeby podziwiać widoki? Gdy usłyszałam te słowa krzyknęłam głośno: Nieeeeeeeeeeeeee!!!!!!!!!!!! No dobra, nie krzyknęłam, ale sobie pomyślałam. Bądź co bądź poczułam ogarniający mnie lęk. A jeżeli to prawda? Jeżeli nigdy nie dojedziemy na czubek? Nie chciałam w to wierzyć. Przecież taki był cel tej wyprawy, żeby stanąć na szczycie Globen. Czas upływał nieubłaganie, turyści wokół mnie pstrykali zdjęcia, a mnie ogarniała coraz większa rezygnacja. Kiedy po kilku minutach gondola drgnęła i ruszyła w dół wiedziałam, że nie ma już żadnych szans. Na ziemię wróciłam pokonana....I pomijając fakt, iż nie polecam wycieczki na jakikolwiek punkt widokowy w środku października w Szwecji, dla mnie zdobycie Globen było tylko marną imitacją tego co mogło nas spotkać na szycie gdybyśmy tam rzeczywiście dotarli. Ostateczną decyzję zostawiam Wam, ale dla mnie jest to po prostu strata pieniędzy i czasu. Gdybyście się jednak zdecydowali to Skyview jest czynny: * Informacje podane są na podstawie danych ze strony internetowej obiektu. Stan na styczeń 2013. Codziennie od 09 do 18, a w soboty od 10 do 15. Niedziela zamknięte. Dojedzie tam natomiast: Metro nr 19 Kierunek: Hagsätra.
Na różnego rodzaju forach internetowych często pojawia się pytanie, czy pomoc specjalisty jest konieczna w sprawach prowadzonych przed sądami kościelnymi. Pytają często ci, którzy dopiero zamierzają rozpocząć porządkowanie swoich spraw na forum Kościoła, radzą zaś już doświadczeni, tzn. „szczęśliwie rozwiedzeni” albo „pokrzywdzeni decyzją władz kościelnych”. Ci pierwsi, jeśli działali w sprawie sami, wołają: „nie jest ci potrzebny żaden prawnik, tylko wyrzucisz pieniądze, które przydadzą ci się później”; jeśli korzystali z czyjejś pomocy radzą w zależności od tego, czy ich prawnik okazał się osobą kompetentną, doświadczoną i uczciwą, czy raczej był zwykłym naciągaczem, który z prawem kanonicznym ma tyle wspólnego, że próbuje na nim zarobić. Ci drudzy, którym sąd kościelny nie orzekł nieważności małżeństwa, również dzielą się na dwie grupy. Podobnie bowiem będą dzielić się swoim doświadczeniem uzależnionym od tego, czy ktoś im pomagał, a przede wszystkim, jak im pomagał. Wynika z powyższego, że ile spraw, ile przypadków, ile ludzi, ile sytuacji, tyle różnych porad. Jak odnaleźć w nich prawdę? Jak je zobiektywizować? Decyzja w sprawie „rozwodu kościelnego” wiąże się zawsze z szeregiem trudności. Swego rodzaju aktem odwagi jest już bowiem samo postanowienie o wystąpieniu na drogę sądową (specyficzną, nieznaną, emocjonalną, mającą za przedmiot „najwyższą stawkę”, zmierzającą do osiągnięcia wielkiego dobra, ale zawsze niepewną, wymagającą powrotu do bolesnych i trudnych doświadczeń); dylematem jest również to, czy podjąć ryzyko działania samemu, dzięki czemu trochę się zaoszczędzi, czy raczej poszukać kogoś, kto nas przez ten proces poprowadzi. Tylko kogo? Gdzie go szukać? Co zrobić, aby nie znaleźć źle? Owszem, wielu jest takich, którzy wybierają pierwszą opcję i działają w procesie sami. Nie jest bowiem tak, że „po rozwód kościelny bez prawnika ani rusz”. Pralkę też można próbować naprawić samemu, niektórzy decydują się nawet na samodzielne kładzenie gładzi gipsowej na ścianach. I trzeba przyznać, że czasem wychodzi im to całkiem nieźle. Jednak tylko oni wiedzą, ile nerwów, wysiłku i strachu o wynik ich to kosztowało. Z drugiej strony są też tacy, którzy wezwali specjalistę od pralek oraz ekipę remontową do ścian, a potem musieli zapłacić dwa razy tyle, bo dodatkowo doszły koszty usuwania tragicznych skutków działań owych pierwszych „specjalistów”. Dlatego złotym środkiem jest najpierw odpowiedzenie sobie na pytanie, czy potrafię coś zrobić sam. Jeśli nie chcę ryzykować bądź nie czuję się na siłach w danej dziedzinie, wówczas szukam pomocy. A szukając jej, stawiam przede wszystkim na solidne wykształcenie, praktykę i profesjonalizm. Jeśli ich brak, taka pomoc rzeczywiście jedynie zaszkodzi.
polski arabski niemiecki angielski hiszpański francuski hebrajski włoski japoński holenderski polski portugalski rumuński rosyjski szwedzki turecki ukraiński chiński angielski Synonimy arabski niemiecki angielski hiszpański francuski hebrajski włoski japoński holenderski polski portugalski rumuński rosyjski szwedzki turecki ukraiński chiński ukraiński Wyniki mogą zawierać przykłady wyrażeń wulgarnych. Wyniki mogą zawierać przykłady wyrażeń potocznych. Prawie robi wielką różnicę:). Prawie robi wielką różnicę, paniusiu. Jak to "Prawie robi wielką różnicę"? Nie, prawie robi wielką różnicę, a odpowiedź nadal brzmi nie. Nie znaleziono wyników dla tego znaczenia. Wyniki: 179. Pasujących: 9. Czas odpowiedzi: 183 ms. Documents Rozwiązania dla firm Koniugacja Synonimy Korektor Informacje o nas i pomoc Wykaz słów: 1-300, 301-600, 601-900Wykaz zwrotów: 1-400, 401-800, 801-1200Wykaz wyrażeń: 1-400, 401-800, 801-1200
ks. Jacek Wł. Świątek „Prawie” robi wielką różnicę Obchodzona niedawno z wielką pompą rocznica „jedno-trzecio-wolnych” wyborów 1989 roku dla wielu dziennikarzy i publicystów stała się okazją do pewnych podsumowań naszej „polskiej drogi do wolności”. Przy okazji robiono różne sondaże, mające ukazać obecną kondycję polskiego społeczeństwa, które od dwudziestu lat poddawane jest eksperymentowi „ewolucyjnej zmiany ustrojowej”. Jak wykazywały owe badania opinii publicznej, dla większości naszych obywateli największym osiągnięciem tego dwudziestolecia jest ustrój demokratyczny i wolność osobista. Obie te „wartości” stosowane są przez społeczeństwo zamiennie, sprowadzając się w zasadzie do jednego — możemy sami decydować o własnych sprawach we własnym kraju. Niestety, stwierdzić należy, że jest to swoista „Traumrealität”, czyli rzeczywistość marzeń. Przypadek Rospudy czy polskich stoczni jest wyraźnym wskazaniem, że decyzje o tym, gdzie mają przebiegać autostrady czy też co mamy produkować, zapadają ponad naszymi głowami i nie w naszym kraju. Naszym zadaniem jest tylko dostosowanie się do wytycznych. Natomiast sterowanie polską mentalnością poprzez sprawnie działający rynek medialny i szeptaną propagandę dopełnia obrazu quasi — wolności, jaką się cieszyć możemy. Zresztą działania piewców „demokracji rodem z Unii Europejskiej” stają się coraz jawniejsze. Index Librorum Prohibitorum 21 czerwca Adam Michnik opublikował w „Gazecie Wyborczej” (wzorując się na S. Kisielewskim) listę osób, których publikacji nie bierze do ręki i nie czyta. Pomijając, że spis ten jest raczej wyrazem fobii byłego naczelnego „GW”, zestawienie obok siebie wielu osób może budzić zaciekawienie. Cóż wspólnego mają ze sobą np. Robert Kwiatkowski i Tomasz Sakiewicz? Albo co łączy Waldemara Łysiaka z o. Tadeuszem Rydzykiem? Jaki jest wspólny mianownik dla Włodzimierza Czarzastego i Rafała Ziemkiewicza? Stefan Kisielewski, pisząc swoją listę w 1984 r. przynajmniej znalazł takowy dla swoich typów. Był nim wiernopoddańczy stosunek do ówczesnej władzy stanu wojennego. Tymczasem Adam Michnik wydaje się wpisywać w swoim rejestrze ludzi, których nie lubi, ponieważ... mają inne zdanie niż on na temat losów naszej Ojczyzny, a właściwie technik sterowania polską mentalnością. Wizja Polski, jaką mają poszczególni bohaterowie Michnikowego spisu, nie ma żadnego wspólnego mianownika. Łączenie na jednej liście osób o proweniencji prawicowej i lewicowej, ludzi Kościoła i zażartych ateistów, zwolenników państwa liberalnego do bólu i promotorów skrajnego etatyzmu może wydawać się zabiegiem cokolwiek karkołomnym, jeżeli nie weźmie się pod uwagę faktu, iż „GW” wraz ze swoim twórcą od początku pretendowała do bycia wyrocznią w kwestiach rozwoju polskiej demokracji po 1989 r. Na drodze temu marzeniu stoi tylko jeden problem — wolność, zwłaszcza wolność poglądów. „Religia demokracji” Osobiście nie jestem zwolennikiem tego, co dzisiaj określa się mianem demokracji. Przypomina to raczej opisaną przez Arystotelesa ochlokrację (sam Stagiryta określa to jako demokrację w odróżnieniu od politei, czyli rozumnych rządów wielu), czyli rządy tłumu wiedzionego w swoich działaniach nie tyle racjonalnymi przekonaniami, ile raczej emocjonalnymi i sentymentalnymi pobudkami. Jednakże na rzeczywistość nie ma co się zżymać. Mamy to, co mamy. Nie oznacza to jednak, że mamy prawo założyć ręce i nie dążyć do udoskonalenia politycznej rzeczywistości naszej Ojczyzny. Trzeba jednak zauważyć, iż opublikowana przez Michnika lista „przeciwników demokracji”, chociaż wydaje się mieścić w ramach wolności słowa i poglądów, to swoim zamierzeniu jest prostym wskazaniem, czego należy unikać. Prohibity istniały we wszystkich krajach, także demokratycznych. Zazwyczaj jednak były to pisma osób już nieżyjących, których poglądy, sprawdzone przez praktykę, wykazywały swoją nie tylko nieprzydatność, ale wręcz szkodliwość. Nie mam nic przeciwko ograniczaniu dostępu do książek Hitlera i Lenina, tudzież innych piewców nazizmu czy komunizmu. Propozycja Michnika idzie jednak dalej. Wyklucza on z debaty publicznej osoby, które dzisiaj są jej żywotnymi uczestnikami. Oznacza to ograniczenia ich prawa do głoszenia swoich poglądów, ale również ogranicza prawa ludzi do zapoznania się z nimi. Odmowa wejścia z nimi w debatę przypomina słynne zdanie z mowy oskarżycielskiej, którą Antoni Ludwik Leon Saint-Just wygłosił przeciwko Ludwikowi XVI: „Jedynym celem komisji było przekonanie was, że król winien być sądzony jako zwykły obywatel; ja zaś stoję na stanowisku, że król winien być sądzony jako wróg; że chodzi nam nie tyle o to, by go sądzić, ile o to, by go zwalczyć.” Istotnie, wyłączenie mających inne zdanie z debaty publicznej, co dokonuje się nie tylko poprzez prawne zakazy, ale również swoisty ostracyzm medialny, jest zwalczaniem ich, ale również ograniczeniem wolności. „Demokratyczne wyznanie” zdaje się być w natarciu. Gdy połączy się to ze słowami innego „piewcy demokratyzmu” Jana Jakuba Rousseau, który pisał: „Dogmaty religii społecznej powinny być proste (...): świętość umowy społecznej i praw — oto dogmaty pozytywne. Co do dogmatów negatywnych, to ograniczę się do jednego, to jest do nietolerancji; wchodzi ona w skład kultów, które wyłączyliśmy.”, wówczas obraz religii „demokratyzmu” mamy pełny. Tylko, że niewiele ma on wspólnego z wolnością, którą swego czasu głosił nagłówek „GW” (przypomnę: „Nie ma wolności bez solidarności”). Warto na marginesie dodać, że jednym ze znamion totalitaryzmów wszelkiej maści jest element wykluczenia (nieważne czy wolnych publicystów, czy też obszarników, kułaków i burżujów, czy wreszcie jakiejś mniejszości narodowej). Trzeba myśleć (po swojemu) Problemem dzisiejszej Polski jest zanik myślenia za pomocą praw tradycyjnej logiki i systemu zero — jedynkowego (prawda — fałsz). Dlatego możliwe jest istnienie na naszej scenie politycznej wielkiej liczby szalbierzy, którzy posługując się pięknymi słówkami, wziętymi z kanonu demokratyzmu, wciskają nas w „jedynie słuszne myślenie”. Istotą cywilizacji łacińskiej jest istnienie w jej łonie wewnętrznej debaty, w której zasadniczym elementem jest argumentacja logiczna. Niszczenie tej cywilizacji powoduje, że zdaje się mieć rację Aleksy de Tocqeville: „W rewolucjach, a zwłaszcza demokratycznych, wariaci, i to nie ci, których tak się określa przez metaforę, lecz prawdziwi wariaci odgrywali ważną rolę polityczną”. opr. aw/aw Copyright © by Echo Katolickie
Tylko ciekawie zrealizowane kampanie reklamowe mają szansę zapaść swoim odbiorcom na długo w pamięci. Przykładem tego rodzaju kampanii jest ta zrealizowana w 2005 r. przez markę piwa Żywiec. Dzięki niej Żywiec zyskał tytuł Najlepszej Polskiej Marki Piwa i stał się najczęściej wybieranym przez Polaków złocistym trunkiem. Potrzeba dużo kreatywności, aby wybić się na piedestał rozpoznawalności pośród licznych polskich i zagranicznych marek piwa. W 2005 roku ruszyła oryginalna i dziś określana mianem kultowej kampania reklamowa Żywca – „Prawie jak”. To hasło przewodnie zyskało ogromną popularność wśród odbiorców głównie za sprawą wyświetlanych w telewizji spotów oraz emisji w internecie. Co więcej „Prawie jak” weszło do potocznego języka polskiego i do dziś stanowi jedno z najbardziej rozpoznawalnych haseł reklamowych w historii polskiej reklamy. Rozpoczęta w maju 2005 roku kampania piwa Żywiec pod hasłem „Prawie jak” była realizowana w ogólnopolskich stacjach telewizyjnych, internecie oraz w outdoorze. Jej głównym celem było ukazanie niepowtarzalności i oryginalności smaku marki piwa Żywiec, które podkreślał widoczny we wszystkich tych przekazach symbol – ®, zastrzeżony tylko dla markowych wyrobów. Wszystkie spoty reklamowe kampanii „Prawie jak” bazowały na emocjach oraz poczuciu humoru odbiorców. Wśród licznych reklam telewizyjnych ukazały się te, w których można było zobaczyć porównanie sztucznego, białego niedźwiedzia z Zakopanego z niedźwiedziem Grizzly (spot „Prawie jak Grizzly”) czy „lot” za pomocą gry komputerowej porównany z prawdziwym lotem myśliwcem F-16. Porównania te ukazywały różnice między jakością, oryginalnością a jej namiastką, podróbką. Na zakończenie każdego filmiku reklamowego ukazywała się plansza, wykorzystywana również w outdoorze, na której widniał znak ® oraz kufel pełen piwa Żywiec. Miało to podkreślić niepowtarzalność smaku piwa Żywiec oraz nijakość innych marek piwa, które były „Prawie jak Żywiec”. A jak wiadomo „Prawie robi wielką różnicę…”. Ówczesna kampania Żywca zrealizowana dzięki BTL i agencji reklamowej Just uplasowała tę markę piwa na piedestale w rankingu najlepszego polskiego złocistego trunku i dodała nową wartość do obrazu tej firmy, czyli najwyższą oraz potwierdzoną jakość.
prawie robi wielką różnicę